Pewna Kasztanka, jak nazwałam komodę z TEJ notki dała nam popalić. Dobrze, że blisko był mój Osobisty Stolarz i pomógł w najkrytyczniejsych momentach :) Uzupełnił odpryśnięte forniry i kawałki nóżek i nie dał popaść w panikę kiedy kasztanowa bejca wybrana przez klienta okazała się po wyschnięciu i polakierowaniu mahoniową na lustrzanej ramie i skrzyni, a kasztanawą (jak miało być) na i w szufladach. I po złorzeniu mebla okazało się, że ne jest dobrze.
Szybkie szlifowanie, rozcieńczanie bejcy, próbki... malowanie, lakierowanie i na koniec wosk w średnim dębie. Wyszła bardzo ładnie:)
tylko zdjęcia po wniesieniu jej do domu klienta i nałorzeniu kamiennego blatu nie wyszły. Więc z czasem uzupełnię historię Kasztanki :)
i znów sprawdziło się powiedzenie, że tylko spokój możne nas uratować :)
♥ renowacje!
;-)
OdpowiedzUsuńno tak nazywanie mebli fajna sprawa
ciekawe jak mój kredensik nazwiesz ;-)
Carr- w trakcie pracy z nim pewnie jakoś go ochrzczę. Kasztanka jednak poszła na pierwszy ogirn bo drzwiczki będą dopiero za jakiś czas:)
OdpowiedzUsuńluzik mi się nie śpieszy ;-)
OdpowiedzUsuń